Zawód: Architekt #65 - page 32

032
Z:A
 65 STYCZEŃ —LUTY 2019
Z:A
FELIETON
ZDANIEM ARCHITEKTA
J
ako etatowy liberalny anarchista regularnie jestem
proszony o zabieranie głosu wtedy, gdy z czymś trze-
ba się nie zgodzić. Nie inaczej jest i tym razem. A po-
nieważ redaktorowi naczelnemu się nie odmawia, stąd też
pozwalam sobie przedstawić moje spojrzenie na ekolo-
gię. Człowiek z jednej strony chce żyć w środowisku dosto-
sowanym do swoich potrzeb (realizuje to np. wznosząc bu-
dynki), z drugiej zaś kontakt z natur
ą
(nieprzekształcon
ą
)
jest dla każdego czymś ze wszech miar pożądanym. W tej
grze sprzeczności wszystko byłoby dobrze, gdyby środowi-
sko naturalne, wykorzystywane przez ludzkość, nie podle-
gało mechanizmowi zwanemu „tragedią wspólnego pastwi-
ska”. To znana z mikroekonomii pułapka społeczna,
w której
racjonalne zachowani
a jednostek prowadzą do strat dla ca-
łej społeczności, w konsekwencji także dla owej jednost-
ki. Pierwszy raz opisano to zjawisko bodajże w Anglii, gdzie
tradycyjne wspólne pastwiska zawsze były pozbawione tra-
wy, a krowy chodziły po nich chude. Tymczasem pastwi-
ska ogrodzone (czyli prywatne) miały trawę bujną, a pasące
się tam zwierzęta były odpowiednio dorodne. Użytkowni-
kowi wspólnego pastwiska po prostu opłaca
ło
się przypro-
wadzić na nie krowę i nie czekać, aż wyrośnie bujniejsza tra-
wa, bo może go ubiec inny użytkownik ze swoim bydłem.
Tymczasem, na prywatnym terenie takie zachowania są nie-
racjonalne. Środowisko jest jedno, a użytkowników wielu,
dlatego w przypadku jego eksploatacji każdemu opłaca się
gospodarka rabunkowa.
Zdążyć skorzystać przed innymi, czy inaczej „wyrzu-
cić śmieci za płot sąsiada”, to pokusa, którą kieruje się więk-
szość ludzi w przypadku wspólnych dóbr. Spopularyzowane
w czasie kryzysu w 2008 roku powiedzenie „prywatyzacja
zysków, nacjonalizacja kosztów” działało już dużo wcześniej,
by nie powiedzieć zawsze, i to nie tylko w bankowości. Tak
ADVOCATUS DIABOLI
TEKST: WOJCIECH GWIZDAK
naprawdę konflikty środowiskowe są konfliktami między-
ludzkimi, użytkownicy środowiska chcą je wykorzystywać
w innych celach. Niestety świeżego powietrza i czystej wody
w rzekach czy oceanach nie da się odgrodzić i sprywatyzo-
wać, tak by skutki związanych z nimi działań spadały tylko
na właściciela. Siłą rzeczy dotkną one też innych. To właśnie
dlatego ludzie palą w piecach byle czym–oni zgarną całe
ciepło, dym natomiast będą wdychać również sąsiedzi.
W związku z tym, by unikać zjawiska „tragedii wspólnego
pastwiska”, należy wprowadzać do ochrony środowiska jak
najwięcej elementów wolnego rynku i własności prywatnej.
Bo wszystko jest ekonomią i to ona decyduje, który ze spo-
sobów tej ochrony ma sens. Zanieczyszczenie można usu-
nąć ze środowiska albo wydać pieniądze, by zapobiec jego
emisji. Dlatego więc regulacje polegające na tym, że wskazu-
jemy, któr
ą
z metod należy stosować, są
ślepą uliczką. Żaden
urzędnik nie
będzie w stanie zebrać wszystkich informa-
cji z rynku o wszystkich procesach związanych z produkcją
(czyli emisją zanieczyszczeń) oraz ich utylizacj
ą,
a następ-
nie ocenić, jak najlepiej zapobiegać problemowi. Tylko gra
rynkowa ustala optymalne rozwiązania i jest wystarczająco
elastyczna. Dlatego interwencje państwa polegające na na-
kazywaniu, zakazywaniu czy dotowaniu konkretnego roz-
wiązania powinny być stosowane jedynie w wyjątkowych
przypadkach. Państwo musi się skupić na odpowiednim
opodatkowaniu korzystania ze środowiska, by w ten sposób
zminimalizować efekt „wspólnego pastwiska”.
Jednym z problem
ów
urbanistyczno-ekologicznych,
z którym zetknęły się aglomeracje miejskie pod ko-
niec xix wieku, były końskie odchody. Transport
publiczny czy dostawy odbywały się z wykorzystaniem
koni jako siły pociągowej. Problem spędzał sen z powiek
urbanistom i włodarzommiast, bo tendencja wzrosto-
wa liczby koni w aglomeracjach była ogromna. Przewidy-
wano, że miasta będą dosłownie tonąć w ich odchodach.
W 1894 roku „Times” prognozował, że w 1950 roku cały
Londyn zostanie pokryty 3-metrow
ą
warstwą tego nawozu.
WNowym Jorku wieszczono, że w roku 1930 końskie odcho-
dy sięgać będą drugiego piętra. Sytuacja wydawała się bez-
nadziejna, bo liczby były bezlitosne. Tymczasemwymyślono
samochód i problem stopniowo zniknął. Czy tak samo bę-
dzie z emisją co2? Możliwe że tak.
Europa ma obecnie wielki problem–bardzo niski wskaź-
nik rozwoju gospodarczego. Bez rozwoju nie ma mowy
o postępie technologicznym. A tylko postęp może spowodo-
wać, że z pewnymi problemami uciekniemy do przodu. Ko-
lejne wynalazki i innowacje sprawią, że dzisiejsze problemy
ekologiczne znikną w przyszłości. Mniej regulacji, nakazów
i zakazów, a więcej wolności. •
WOJCIECH GWIZDAK
ARCHITEKT IARP
przewodniczący Komisji ds. Mediów
i Informacji IARP
1...,22,23,24,25,26,27,28,29,30,31 33,34,35,36,37,38,39,40,41,42,...116
Powered by FlippingBook